Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wobec tej rozpaczy i trwogi nie czułem się uprawniony do rozpytywania; częstując go papierosem, spytałem obojętnie:
— Dokąd prowadzi ta ścieżka?
Podniósł na mnie strwożone oczy, lecz odpowiedział:
— Do małej sekciarskiej kaplicy „Skita“, gdzie się będzie odbywało nabożeństwo...
— Do widzenia! — rzekłem i wyszedłem na ścieżkę.
Las tymczasem zaczął głośną rozmowę, głuchą i groźną. Wiatr kołysał i szarpał wierzchołki drzew. Po niebie sunęła zdaleka ciemno-szara chmura, zwiastunka zbliżającej się burzy. Przed nią pędziły powichrzone i poszarpane białe obłoki, co chwila zmieniając swe kształty. Gdzieś w gąszczu kwilił krogulec i z krakaniem krążyło ponad lasem czarne stado wron.
Ścieżka, wijąc się pośród lasu, wyprowadziła mię na obszerne błoto, zarośnięte krzakami i ostem.
Nogi grzęzły w rozmiękłej ziemi, a stojące wpobliżu kępy za każdym moim krokiem drżały i kiwały się na wszystkie strony. Nie wątpiłem, że ścieżka przecinała trzęsawisko.
Szedłem jeszcze około godziny, wreszcie trafiłem na obszerną polanę, otoczoną gęstym lasem. Na przeciwległym jej krańcu stała mała kaplica, zbudowana z belek modrzewiowych, już sczerniała ze starości, z pochyloną kopułą i z krzyżem na niej.
Kilku wieśniaków, przybywających tu z innej strony lasu, wchodziło właśnie do wnętrza kaplicy. Wszedłem razem z nimi. Mroczno tu było i ciasno, gdyż około pięćdziesięciu ludzi zgromadziło się w małej i niskiej izdebce. Wsunąłem się w najciemniejszy kąt i zacząłem się rozglądać. Przy jedynem malut-