Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może wypadnie zimę spędzić w lasach; jak wtedy da sobie człowiek radę bez karabinu? Kto go nakarmi i obroni?
Księżyc płynął wysoko po niebie, mały, szybki i tak bardzo jasny, że przesuwające się przed nim obłoki nie mogły przyćmić jego blasku. Błotnista równina była zalana srebrem, i zdawało się, że zamarła w niemym zachwycie. Ukojone spały trzciny i krzaki. Cisza zaległa jeziora i potoki, ryby nie pluskały i żaden dźwięk nie mącił wielkiego milczenia natury. Z głębi duszy powstała niewypowiedziana tęsknota, a wspomnienia cisnęły się do głowy.
Nie wiem dlaczego tu, na trzęsawisku, na bezludziu, wobec tego nieznanego mi włóczęgi, wobec zbiega więziennego poczułem nieprzepartą chęć i potrzebę podzielenia się z nim swą cichą, lecz męczącą tęsknicą.
— Siedzę tu z wami wśród szuwarów — szepnąłem — i nic nie wiem, co się dzieje z kochaną kobietą... Rozumiecie?... Nic nie wiem! Jakie to straszne... bo przecież może ona chora, umierająca w ciężkiej potrzebie... może... wreszcie... napróżno myśl moja biegnie do tej, która w tej chwili mojej tęsknoty innemu oddała swoje serce...
Wyszeptałem te słowa, instynktownie bojąc się znieważyć moment wielkiej, świętej ciszy; szeptałem ledwie dosłyszalnie, raczej myślałem głośno i byłem pewien, że siedzący naprzeciw mnie włóczęga nie dosłyszy mych wyznań cichych.
Lecz on odrazu podniósł rozczochraną głowę i wparł we mnie szeroko rozwarte źrenice, w których paliły się krwawe odbłyski ognia. Patrzał długo — i stała się rzecz dziwna i straszna! Nagle z oczu nieznajomego wyjrzała rozpacz i głęboko utajona męka,