Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomógł mi przebyć w tak ciężkich warunkach w 1920–21 roku Azję Centralną, gdym walczył o byt w samotności, ukrywając się pod korzeniami drzewa w tajdze Jenisejskiej, gdym w bagnach Urianchaju walczył z bolszewikami, przechodził o głodzie i chłodzie Tannu-Olu i Gobi, ten pociąg pognał mię na trzęsawiska Hanki.
Zaczajony na brzegu małego jeziorka, spędziłem długie chwile, przytulając do siebie psa, aby nie spłoszył stadka kaczek, które opadły na wodę. Śledziłem ich ruchy żywe, gdy się goniły, dawały nurka, łapiąc ryby, biły się o zdobycz, pływały, przelatywały z miejsca na miejsce, przeraźliwie, jakgdyby wymyślając, krzyczały pokrzywdzone i, filuternie przechylając na bok główki, przyglądały się krążącym pod obłokami dużym czarnym orłom o białych ogonach.
W innem miejscu widziałem stado żórawi, które urządziły sobie „dancing“. Kilka żórawi utworzyło koło, a wewnątrz koła jeden z nich, wyrzucając w zabawny sposób nogami, kiwając w różne strony głową i wymachując skrzydłami, tańczył, od czasu do czasu wydając dźwięki muzyczne, coprawda dość chrypłe i skrzypiące, lecz mimo to miłe dla towarzyszów, którzy zaczynali trzepotać skrzydłami i niecierpliwie przebierać nogami. Gdy tancerz zakończył swój fox-trot, na jego miejsce wyszedł inny i wykonał coś w rodzaju one-stepa, ku wielkiej uciesze całego żórawiego zgromadzenia, oraz mego psa, który zaczął głośno się śmiać, czyli szczekać, czem spłoszył tancerzy.
Przechodząc od jeziora do jeziora, zastrzeliłem kilka kaczek, które, nie zauważywszy mię za trzcinami, nieostrożnie wylatywały wprost na mnie. Wreszcie zabrnąłem w takie zarośla wikliny i trzcin, że z trudnością posuwałem się naprzód, tem bardziej, że śnieg