Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pobliskiego jeziora zerwały się chmury wodnego ptactwa. Z przeraźliwem kwakaniem pierzchły stada kaczek i spadały w dalszych trzcinach; trąbiąc trwożnie, pionowo wzbijały się w górę dzikie gęsi; przecinały powietrze, miotając się w różne strony ze skrzekiem bekasy i kuliki różnych gatunków; ostrożne łabędzie, czaple i czujne żórawie, szybko wymachując skrzydłami, leciały tuż nad morzem sitowia, i znikały za wysokiemi pagórkami na zachodzie.
Sądziłem, że już się wszystko skończyło, że spłoszyłem całą ptasią rzeszę i zepsułem sobie i swym kolegom polowanie tego dnia. Ale nie zdążyłem jeszcze dobrze uwiązać do pasa swego łupu, gdy mój pies, odbiegłszy jakieś sto kroków, nagle zatrzymał się przy małej kałuży, rozciągnął się na ziemi w wyprężonej pozie i zamarł w namiętnem oczekiwaniu. Zacząłem podchodzić i, zbliżywszy się do psa na wystrzał, krzyknąłem:
— Weź!
Pies podniósł się i skoczył naprzód z kałuży, głośno łopocąc skrzydłami, zerwały się trzy duże ciemno-szare kaczki, przeraźliwie kwacząc. Padły dwa strzały i dwie trafione kaczki już biegały w trawie, usiłując ukryć się przed seterem. Lecz ten je odnalazł i jedną po drugiej przyniósł mi żywe. Wkrótce znalazły się w mej siatce myśliwskiej. Po tej próbie powróciłem do obozu i przeprosiłem kolegów, żem nastraszył zwierzynę. Zaczęli się śmiać, jeden z nich zaś powiedział:
— Mój panie, chociażby pan strzelał co chwila, i tak dla nas dużo jeszcze pozostanie! Teraz jest dzień, ale po zachodzie słońca dopiero pan zobaczy, co tu się będzie działo! Ile pan wziął z sobą nabojów?