Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazałem psu ruszyć dalej. Zaledwie się posunął, coś czarnego mignęło mi z za krzaka i znikło w wysokiej trawie. Nie był to ptak, więc gubiłem się w domysłach, jakie zwierzę mogło przebywać na tem trzęsawisku. Skierowałem psa w stronę, w którą ono podążyło. Przeszedłem z pięćdziesiąt kroków, gdy pies znowu się zatrzymał. Ledwie zdążyłem zrobić parę kroków, kiedy z trawy wyskoczył zając o bardzo ciemnej barwie. Wystrzeliłem w chwili, gdy dobiegał on do zarośli wikliny. Padł. Gdym go podnosił i oglądał, zastanowiły mię drobne rozmiary przednich i tylnych nóg, głowa większa, niż u zająca i prawie zupełnie czarne futerko gryzonia. Był to czarny zając, odkryty na rzece Sungaczy, wypływającej z Hanki, przez znakomitego podróżnika azjatyckiego, Przewalskiego.
Lecz Przewalski nazwał go zającem, ja zaś przypuszczałem, że był to dziki królik.
W kilkanaście lat później, mianowicie podczas podróży przez Urianchaj i Mongolję, opisanej w mej książce p. n. „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów“, przekonałem się, że moja hipoteza miała rację bytu, gdyż w okolicach jeziora Kosogoł, w modrzewiowych lasach, wpobliżu osady Khathyl widziałem kilkakrotnie dzikie króliki o bardzo ciemnem futrze brunatnem, a rozmiarami przypominające rasę belgijską tych zwierzątek. W kotlinie Hanki te gryzonie są rzadkie, gdyż widocznie czystej rasy już nie pozostało, króliki bowiem skrzyżowały się ze zwykłemi zającami, pośród których często zdarza się spotykać okazy o bardzo ciemnych skórkach i o wyglądzie zewnętrznym nieco odmiennym od zająca północnego.
Spotkanie się z zającem było przypadkiem i tylko czarne futerko usprawiedliwiało mój strzał, po którym