Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byłem na tem jeziorze na wiosnę i w zimie, a zawsze wynosiłem stamtąd jednakowe wrażenie.
Po raz pierwszy zwiedziłem jezioro Hankę na wiosnę. Była to wiosna wczesna i na potokach oraz na małych jeziorkach, otaczających Hankę, trzymał się jeszcze lód. Prawda, że już zsiniał i był cały podziurawiony przez promienie słońca, lecz jeszcze dość trwały, aby utrzymać człowieka, a nawet wóz parokonny.
Znalazłem się tam wraz z grupą myśliwych, którzy wybrali się na polowanie na przelotne ptactwo wodne.
Od jednej ze stacyj kolei usuryjskiej ruszyliśmy wynajętym wozem w stronę północnego brzegu Hanki. Na olbrzymiej przestrzeni około 70 kilometrów od jeziora zaczynały się błota, zarośnięte różnemi roślinami wodnemi. Sieć małych rzeczek i strumyków, płynących z jeziora, przerzynała tę równinę, na której leżały mniejsze i większe jeziorka, ukryte za wysoką ścianą trzcin. Gdyśmy wyruszali o świcie, był niewielki mróz, ale koło południa słońce tak przygrzało, że koła naszego wozu prawie całkiem grzęzły w miękkiej glebie błotnistej, konie zaś z trudem wyciągały nogi z trzęsawiska. Jechaliśmy bardzo wolno i wreszcie nasz stangret, kozak, oświadczył, że konie nie dojdą na miejsce. Naradziwszy się, postanowiliśmy pozostać tam, dokąd dobrnęliśmy, gdyż dokoła było dość dużo jezior i kryjówek, odpowiednich na zasadzki.
Już w drodze nie mogliśmy się powstrzymać od okrzyków zdumienia, na widok niezliczonych, olbrzymich stad gęsi, łabędzi i kaczek, lecących przez dolinę Hanki; opadały one na jeziora i w zarośla trzcin lub podrywały się i dążyły dalej za wiosną, posuwającą się coraz dalej na północ.