Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nader pierwotnie urządzone, mieli ukryte w gęstym lesie, gdzie nietrudno o opał, a jeszcze łatwiej ukryć się przed bacznością rewizorów i dozorców akcyzy, która miała monopol spirytusowy w swem ręku, czerpiąc w ten sposób z nałogu ludności niemal połowę budżetu państwa, i śledziła konkurentów prywatnych, jakimi byli też i mieszkańcy małej wioski w obwodzie Suczańskim. Ci pozostawali w wielkiej i zażyłej przyjaźni z moim „pijanym tygrysem“. Widocznie był on dobrym i dawnym klientem. Przyjęto nas gościnnie, a objawem tej gościnności była wielka obfitość wódki, pitej o każdej porze dnia i nocy i przy każdej sposobności, częstokroć zupełnie niestosownej, jak naprzykład z powodu wzmożenia się upału.
W okolicach tej pijackiej wsi polowaliśmy z Kungutowem a każdy zabity lub nawet tylko postrzelony dzik stawał się powodem do coraz to nowych uczt, których zapalonym amatorem był stary kozak.
Jak już wspominałem, polowanie odbywało się zawsze w gęstych krzakach i w wysokiej trawie... Szliśmy z Kungutowem zwykle o jakie 50–60 kroków jeden od drugiego przez gąszcz, wypatrując zdobyczy. W lecie dzik wydziela bardzo ostrą woń potu, która uprzedza o bliskości zwierza. Często się tak zdarzało, że nagle zapach ten uderzał w nos i prawie jednocześnie z gniewnem chrząkaniem zrywał się z krzaków odyniec i, łamiąc gałęzie i tratując trawę, umykał. Nieraz nie udawało się go nawet zobaczyć i tylko poruszające się gałęzie i badyle wskazywały kierunek jego biegu. Najczęściej jednak dzik wymykał się z gęstwiny, niepoprzedzany zalatującym od niego „zapachem“, trzeba więc było mieć się zawsze na baczno-