brze, ale obawiałem się, że wódka zamgliła mi oczy. Więc po paru dopiero minutach podniosłem się, ale natychmiast przykucnąłem w krzakach, gdyż tygrys wciąż stał na nasypie i spoglądał gdzieś wdół. Jeszcze raz strzeliłem i znowu się schowałem. Leżałem w krzakach może z godzinę, życząc sobie, żeby już lepiej ten tygrys odszedł, bo i tak żadnej mu szkody nie uczynią moje pijane oczy i jeszcze bardziej pijane ręce. Niech już sobie idzie, bo gotów jeszcze mię pożreć!
— Po długiem leżeniu wyjrzałem. Na plancie nie było nikogo! Przeczekałem jeszcze kilka minut, a później z karabinem w ręku wylazłem z krzaków i zacząłem się zbliżać do plantu; widzę, zwalone jeden na drugiego leżą, panie, trzy tygrysy! Wszystkie zabiłem po pijanemu, a była to samica i dwóch samców! Zato mię przezywają, panie, „pijanym tygrysem“. Sprzedałem skóry za 600 rubli we Władywostoku, a gubernator, dowiedziawszy się o mojej przygodzie, przysłał nową nagrodę — 25 rubli! I znowu, panie, hulałem i byłem pijany, ale już bez tygrysów! Zato sam zostałem tygrysem, a nawet „pijanym“! Głupie gadanie, babskie baśnie! Zawsze jakieś drwiny i dowcipy!..
Wreszcie „pijany tygrys“ przywiózł mię na miejsce polowania.
Była to mała wioska z pięciu—sześciu chat, należących do bogatych chłopów, którzy razem trzymali około stu robotników chińskich dla uprawy roli. Mieli dużo pszenicy, ale jej nie wywozili do miasta, tylko nielegalnie przerabiali na „siwuchę“[1], którą sprzedawali chłopom okolicznym. Swoje „fabryki“ gorzelnicze,
- ↑ Nieoczyszczona wódka.