Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chrząkaniem sunął dzik, a po ziemi, porośniętej wysoką trawą i krzakami różanecznika, mknęły spłoszone sarny-męczennice, które stale tropiła Ussuryjska pantera, czyli „bars“, ryś, żbik, tygrys i wreszcie najstraszliwszy i najbardziej krwiożerczy ze wszystkich wrogów — człowiek.
Nigdzie jednak nie spotykałem ludzi. Tylko ślad ich wił się tu i ówdzie poprzez knieje w postaci rzadkich, ledwie dostrzegalnych w gąszczu ścieżek. Ale widocznie rzadko chodzono niemi, gdyż były one już prawie zarośnięte nietylko trawą, ale nawet małemi krzaczkami. Lasy tu rąbią tylko wpobliżu plantu kolejowego lub na skraju, więc w głębi puszczy nikt nie ma nic do roboty, i zrzadka jeno jaki myśliwy lub włóczęga-przyrodnik zagłębia się w serce tych dżungli, oddając się żywcem na pożarcie: w dzień — olbrzymim bąkom gryzącym, w nocy zaś — komarom i drobnym muszkom.
Podczas jednej ze swych wycieczek szedłem wraz z pomocnikiem z laboratorjum — żołnierzem. Przedzieraliśmy się przez gęstwinę leśną, plącząc się w mocnej pajęczynie, jakby z jedwabnych nici splecionej, ze wstrętem zrzucając czepiające się twarzy pająki i od czasu do czasu strzelając do podrywających się bażantów, które żerowały pod bukami i dębami, żywiąc się żołędziami. Gdyśmy wyszli na niewysokie pagórki, za któremi rozciągał się piaszczysty brzeg morski, zauważyliśmy dżonkę, przywiązaną do leżących tam drzew zwalonych przez burzę. Ludzi nie spostrzegliśmy narazie, lecz, gdyśmy zaczęli schodzić z pagórków, trzech biało ubranych Koreańczyków wybiegło z krzaków, ciągnąc za sobą dużą, ciężką skrzynię.
Krzyknęliśmy na nich. Porzucili swój ciężar