Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyłem spalone zabudowania fabryki soli i zwaliska domów mieszkalnych. Pozostała tylko mała chałupa, gdzie mieszkał stróż z rodziną, — ludzie głodni i chorzy, oczekujący śmierci, która musiała tam zawitać.
Jak symbol tego beznadziejnego, ponurego życia, rzuciła mi się w oczy na szczycie góry, na tle wiosennego nieba ciemna sylwetka wilka.
Stał nieruchomo, jak posąg ze spiżu.
Nagle podniósł głowę, wyciągnął szyję i zawył.
Wył przeciągle, tęskno i groźnie, jakby wołał na śmierć, zagładę i zapomnienie...
Gdzieś ty jest, moja młodości? Gdzież twoje myśli i ideały? Czyż tego się spodziewałem od życia i cywilizacji, gdy, błądząc wśród dolmenów, słuchałem opowiadań o starych, dawno minionych czasach i myślałem, że przyjdzie tu potężna wiedza i kultura i wybawi te umierające szczepy od zagłady? Czyż takie obrazy chciałem tu widzieć w przyszłości, gdy dla lepszego losu tej ziemi bezbrzeżnej a rozrzewniającej swą prostotą, skromnie pracowałem, jak mogłem i umiałem, dla postępu i szczęścia ludzkości?
Czyż wreszcie tego oczekiwałem od najsilniejszego przejawu postępu — rewolucji, gdy w imię tego postępu, tego protestu przeciwko zbrodniczemu rządowi cara, ujarzmiającego inne narody, rzuciłem się w 1905 r. w wir pierwszej rewolucji i gdy potem za ten poryw cierpiałem dwa lata w celi więzienia carskiego?
O nie! Nie tego pragnęła dusza moja!
Mówią, że rewolucja — to postęp.
Lecz czyż zawsze tak bywa?
Kraina śmierci i mogił w stepach Czułymo-Minusińskich szeptem swych traw i kamieni na grobach