Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



V.
SZLAKIEM ŁOSI.

Nareszcie!
Zaopatrzywszy Rana w paszę, o świcie następnego dnia wyruszył Muto na łosie.
Znowu dźwigał na sobie ciężki worek i obie strzelby, za pasem zaś tkwiła mu siekiera.
W nocy wypadł śnieg, nogi chłopaka grzęzły w nim wraz z nartami. Droga była niezmiernie uciążliwa. Spocony cały i zziajany przedzierał się Muto przez gąszcz, a łapy świerków czepiały się ubrania, zrzucały mu czapkę z głowy i sypały śnieg za kołnierz.
Szedł jednak szybko, bo gnał go poryw łowiecki, a wietrzące tuż przy ziemi szpice pobudzały go.
Dopiero dobrze po południu dotarli do kotliny, gdzie w zaroślach trzcinowych i świerkowych pasły się widziane tu onegdaj łosie.
Usiadłszy w krzakach i przywoławszy psy do nogi, Muto zjadł naprędce suchary ze słoniną i, obiecawszy szpicom wątrobę łosia, wziął do rąk karabin.
Psy ruszyły naprzód.
Długo badały kotlinę, zaglądały wszędzie, obwąchiwały wszystkie ślady, lecz nic nie znalazły. Coś musiało spłoszyć łosie z tego żerowiska. Chłopak nie