Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wlokąc po śniegu puszyste kity. W kilka minut po nich wybiegły na polankę mniej ostrożne i niezwykle ciekawe białe czyli polarne lisy. Stały, nie zwęszywszy chłopaka, i nasłuchiwały, pochłonięte ujadaniem psa.
Muto strzelił, kładąc trupem, większego lisa. Drugi, zrobiwszy wściekły skok, wpadł w zarośla. Nao długo goniła go, lecz nie udało jej się zapędzić spłoszonego zwierzęcia do trzcin, gdzie stał zaczajony myśliwy.
Muto nie śpieszył się z opuszczeniem swej placówki nad brzegiem jeziora.
Miał na to swe powody, a bardzo poważne.
Gdy szczekanie psa oddalało się coraz bardziej, chłopak spostrzegł coś niezwykłego.
Niedaleko brzegu, pośród sitowia, widniał na lodzie spory otwór, zupełnie okrągły lejek, od którego biegła wydeptana wąziutka ścieżyna. Z tej drobnej przerębli wysunęła się nagle ciemna, okrągła główka zwierzątka i, prychnąwszy głośno, znikła pod wodą.
Muto poznał wydrę, jedną z droższych zdobyczy myśliwych północnej krainy.
Postąpiwszy naprzód kilka kroków, aby być bliżej jeziora, stanął w pogotowiu.
Od ojca słyszał, że wydry mają nory w brzegu rzek lub jezior, a w zimie, gdy woda okrywa się grubą powłoką lodową, robią w niej jedyny otwór, przez który czynią bandyckie napady na uśpione ryby. Wiedział, że wydra nie może długo pozostawać pod wodą i musi wytknąć głowę, aby wchłonąć zapas świeżego powietrza lub wyciągnąć schwytaną pod lodem zdobycz.