Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wou. Stał, zamieniony w słuch, i wietrzył, od czasu do czasu warcząc gniewnie i jeżąc sierść na karku.
Myśliwy nic nie mógł zrozumieć, więc mruknął do Nao:
— Dokąd mam iść? Patrz, ciemno, choć oko wykol! Księżyc ukrył się za chmurami. Pewno śnieg spadnie... Daj spokój, stara!
Machnął w jej stronę ręką, a Nao, piszcząc żałośnie, znowu znikła za załamaniem wąwozu. Wou położył się, lecz co chwila podnosił głowę i pomrukiwał groźnie.
Posiliwszy się naprędce, przy pierwszych oznakach brzasku Muto gwizdnął na psy i ruszył za Nao. Nie wziął ze sobą nic oprócz podręcznej sakwy i karabina.
— Pozostań w domu, Wou! — kiwnąwszy głową, rzekł do młodego szpica.
Nao prowadziła chłopaka w kierunku jeziora Wyr.
Biegła tak szybko, że Muto z trudem nadążał za nią.
Gdy przedarli się wreszcie przez knieję, która na skraju lasu miała gęsty podszyt, Nao wbiegła na wysoki, urwisty brzeg jeziora i, nagle przywarłszy do śniegu, wydała cichy poryk.
Chłopak, nie wychodząc z krzaków, zbliżył się do niej i spojrzał nadół.
Jak okiem sięgnąć, aż ku krańcom widnokręgu rozpostarła się biała, skrząca się płaszczyzna, otaczająca zamarznięte jezioro. Niskie brzegi jego okryte były zaroślami trzcin. Na równinie, niby oazy na pustyni, widniały grupy posuszy — koszlawe sosenki i nikłe brzózki, co zginęły i poschły, gdy korzenia-