Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Muto uśmiechał się i myślał:
— Nie uciekniecie daleko! Wou odnajdzie was...
Chłopak poczuł głód. Musiał jednak zdjąć jeszcze skórki z zabitych zwierząt. Była to robota żmudna, bo wymagała ostrożności, aby nie podziurawić i nie powalać krwią szarych, delikatnych futerek.
Słońce już stało wysoko, gdy ruszył do swego wąwozu, schylony pod ciężarem worka. Stał się znacznie cięższy, bo chłopak włożył do niego kilka zabitych wiewiórek. Laplandczycy i inni koczujący myśliwi uważają mięso tych zwierzątek za niebylejaki przysmak. Zresztą trzeba było nakarmić poczciwe psiska.
Wracając do szałasu, przechodził przez zwaliska leżaniny. Na okrytych śniegiem kłodach spostrzegł liczne ślady gronostajów, a może zwykłych łasic. Północni myśliwi nie tracą na nie kul. Łapią je zapomocą potrzasków.
Muto postanowił, że po obiedzie zastawi kilka „stępic“.
Wnet po zjedzeniu dwóch pieczonych przy ognisku wiewiórek, które bardzo mu smakowały, chłopak wziął się do roboty.
Przygotował pięć „stępic“ na gronostaje.
Były to najprostsze pułapki, a raczej potrzaski.
Chłopak wyciosał kilka desek i krótkich patyczków i wyruszył z niemi tam, gdzie widział ślady drobnych drapieżników.
Zrzuciwszy śnieg z leżących drzew, umieścił na nich deski. Każdą z nich podparł patykiem, a wkońcu pod samą deską położył na przynętę kawałek mięsa. Otoczywszy pułapkę śniegiem, pozostawił tylko jedną wąską szparkę do wejścia. Gronostaj, wślizgując