Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wou obraził się na Muta, że go uwiązał na rzemyku. Przegryzłszy smyczę, pozostał na miejscu. Teraz, zdawało się, przekonywał swego pana, iż nie należy go przywiązywać, gdyż, otrzymawszy rozkaz, wykona go zawsze bez przymusu.
— Ach, to tak? No, dobrze, będę pamiętał! — mruknął do siebie chłopak.
Zabrał się do rąbania i znoszenia pokarmu dla renifera. Składał młode gałęzie i korę w chlewie, wprowadził tam Rana i długo pocił się nad mocnem zamknięciem zagrody. O wodę się nie troszczył, bo renifery prawie nigdy nie piją w zimie, zresztą miałby poddostatkiem śniegu.
Posiliwszy się resztkami upieczonego zająca i kawałkiem słoniny, rzucił psom kości oraz dwie suszone ryby i udał się do szałasu na spoczynek, postawiwszy przy sobie kociołek z dymiącą herbatą.
Marzył o jutrzejszem polowaniu na łosie.
Drżał na samą myśl, jak po raz pierwszy w życiu będzie mierzył do tak wspaniałego zwierza.
— Strzelę go pod lewą łopatkę, na komorę, gdzie bije serce! — myślał. — Ani mi drgnie i — padnie! Potem Nao wytropi mi młode byki... Będę miał piękną zdobycz!
Tak marząc, usnął i spał twardo, jak kamień.
Obudziło go stado wron, z krakaniem przelatujących nad wąwozem.
Świtało...