Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja jemu... — mruknął chłopak, ziewając, bo znużony był i senny.
Leżący na pryczy ojciec zwrócił w jego stronę oczy i pomyślał, że dziwnie poważnie, zupełnie po męsku brzmi głos chłopaka.
Muto wyszedł z chaty i raz jeszcze obejrzał „kiereże“. Przekonał się, że wszystko było na miejscu, ułożone w porządku i starannie uwiązane. Ziewając, rzucił okiem na żującego siano Rana, stojącego przy chlewie, na psy, idące za nim i wpatrzone w małego myśliwca, poczem, wszedłszy do izby, rzucił się na posłanie.
Usnął odrazu i nie słyszał, że rodzice i starsza siostra rozmawiali aż do północy. Kobiety popłakiwały, chory Samutan wzdychał i jęczał, zaciskając zęby. Od zagrody jeleniej dobiegało poszczekiwanie psów, a im odpowiadało ciche warczenie Nao i Wou, leżących pod ścianą chałupy.
Noc przeminęła szybko.
— Niebawem świtać zacznie — wstawaj Muto! — posłyszał rozespany chłopiec głos ojca, więc natychmiast zerwał się ze skór, złożonych w kącie izby. Mruknąwszy słowa pozdrowienia, wybiegł na dwór i, opędzając się psom, jął nacierać sobie twarz, ręce i nogi śniegiem, że aż go palić zaczęły. Szybko się ubierał pod okiem ojca. Na bieliznę włożył zamszowe spodnie i koszulkę, a na wierzch grube futrzane portki, krótkie, miękkie trzewiki na zajęczym puchu i szeroką bluzę, podbitą lisiemi wyporkami, a pokrytą skórami cieląt reniferowych. Ściągnąwszy bluzę szerokim rzemieniem, zatknął za pas siekierę, przyczepił krótki i szeroki nóż, wkońcu zaś nacisnął