Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jako naród muzułmański oficjalnie, posiadający nietylko meczety, lecz nawet „żyjących świętych“ — marabutów, zdradzają Senegalczycy sporo hipokryzji, bardzo dla nas nieprzyjemnej, gdyż kobiety niechętnie się fotografują, uciekają od naszych aparatów jak od dżumy. Jednak zdążamy zrobić kilka zdjęć migawkowych, a gdy ustawiamy aparat kinematograficzny i długo go przygotowujemy, pozornie nie zwracając żadnej uwagi na gapiący się zdala tłum, ciekawość rośnie, podstępny zaś aparat tymczasem z cichym szczękiem robi kilkanaście metrów filmu, ku wiekiemu pewnie zgorszeniu surowego proroka, zakazał on bowiem wytwarzania posągów i obrazów, wyobrażających istoty żyjące, co, podług jego zdania, ma stanowić zamach na przywilej Allacha, gdyż tylko On może z niczego formować różne twory.
W ten zdradliwy sposób udało się nam wyłowić kilka bardzo charakterystycznych scen z życia dakarskich Senegalczyków.
Za miastem na drogach, przebitych wśród balzatowych skał i znikających w chaszczach kłujących krzaków, oplecionych pajęczyną, gdzie zdobywamy drapieżnego olbrzyma-pająka, spotkać można bardziej pierwotne stroje tubylców, zbliżone do szat naszych rajskich prarodziców.
Na przybrzeżnych skałach, gdzie się rozbijają fale Atlantyku, wiecznie złe i miotające pianę na wyżarte przez nie bazalty, roi się od krabów, walczących o szczątki zgniłej ryby lub o wyrzucone na brzeg muszle. Powietrze przecinają duże mewy i hałaśliwe rybitwy, a wy-