Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Takie były moje pierwsze myśliwskie wrażenia. Przedtem jednak doznałem innych jeszcze, bo przecież zwiedziliśmy zachodni Senegal, angielską Gambję, w okolicach portu Bathurst, Gwineję francuską, wpobliżu Konakry, gdzie ciągle robiliśmy wycieczki w poszukiwaniu ciekawych okazów flory i fauny, których mamy już sporo, a które wkrótce wyślemy do Polski, gdyż obawiamy się, aby zabójcza wilgoć nie popsuła nam zbiorów.
Wilgoć ta jest wprost groźna dla przedmiotów nieżyjących, niemniej groźna od słońca, zabójczego, zdradliwego słońca, czyhającego na człowieka przybywającego z innych krajów.
Doświadczyliśmy już tego na sobie. Moja żona, jako zawodowa artystka-wiolinistka, nigdy nie rozstaje się ze swojemi skrzypcami. Jest to piękny, starożytny instrument włoski, roboty Galliano, ucznia Stradivariusa. Miała moja żona zagrać w Konakrze w miejscowym klubie, aż nagle okazało się, że skrzypce zaczynają się rozklejać. Z wielkim trudem wyleczyliśmy „chory“ instrument i teraz mamy już na jego dolegliwość środek podobno niezawodny.
Co do słońca, to działa ono tu pomiędzy zwrotnikiem a równikiem całą gamą promieni cieplikowych. Bez kasku nikt bez poważnego nieraz szwanku nie odważy się wyjść z domu. I tak do szóstej po południu! Jest to przykra i ciężka okoliczność, wymagająca dużego przyzwyczajenia. Mój pomocnik, p. Jerzy Giżycki, walczy odważnie i wytrwale ze słońcem, a ma z niem roboty coniemiara, bo jego znów obowiązkiem jest