Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten przyrząd zawieszony jest na lianie, drugim końcem umocowanej tuż przy ziemi na ścieżce. Słoń, kroczący znaną sobie drogą na pola kukurydzy, zawadza o lianę, a kloc z ostrzem pada mu na kark lub grzbiet, powodując śmierć.
O paręset kroków za pułapką spotkaliśmy murzyna. Stał nieruchomy, wyprężony i nadsłuchiwał. Był to towarzysz naszego przewodnika i doniósł, że dwa słonie są tuż, w zaroślach trzcin.
Więc dalej — na słonie!
Lecz to „tuż“ zabrało nam dobre trzy kwadranse niewymownie trudnego marszu przez topielisko i zarośla jakichś szerokich liści na mocnych jak stalowe linki łodygach.
Nareszcie wstaje przed nami ściana wysoka na 3—4 metry trzcin i traw. Zatrzymujemy się, bo słonie wparły się w te chaszcze. Słuchamy…
Istotnie niedaleko od nas rozlega się trzask tratowanych trzcin, hałaśliwe sapanie słoni, plusk wody i głośne cmokanie bagna, w którem grzęzły nogi ogromnych zwierząt.
Z przeraźliwym krzykiem unosiły się nad zaroślami białe czaple (Ibis ardea), zawsze towarzyszące słoniom, bawołom i antylopom, z których biorą podatki w postaci różnych pasorzytów, żyjących na ciele tych zwierząt.
Z trudem rozsuwając grube trzciny i walcząc z kłującemi roślinami, czepiającemi się naszych ubrań, zanurzamy się w gąszcz. Co chwila zmuszeni jesteśmy przełazić przez gnijące pnie i konary olbrzymich drzew, zapadamy niemal po pas w bagno, padamy na niezli-