Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaśmiał się mimowoli, a wtedy ciemny rumieniec okrył jego policzki, a cała twarz rozświetliła się błyskiem równych, lśniących zębów. Napatrzywszy się na arenę, małą, wąską, lecz silną dłonią odrzucił włosy z czoła i powrócił na swoje miejsce.
Siedzące przy stoliku towarzystwo zajęte było rozmową.
Tylko jedna z młodych dam patrzyła na mulata zachwyconemi i pytającemi oczyma. Enriko rzucił na nią wzrokiem. Wysoka, zgrabna, o matowej twarzy i niebieskich oczach, była dość rzadkim w Hiszpanji okazem złocistej blondynki.
— Ta senorita pochodzi, z pewnością, z Walencji — pomyślał młodzieniec i spuścił oczy pod natarczywem spojrzeniem sąsiadki.
Nie zwracając na nią uwagi, zaczął się rozglądać po sali. Spostrzegł, że oczy kobiet spoczęły na nim, a wtedy wyczytał w nich zaciekawienie i te gorące błyski, do których już przywykł w Madrycie. Jakaś zupełnie młoda panienka, podlotek niemal, gdy się spotkała z jego wzrokiem, posłała mu całusa. Inna znów, przechodząc obok i ocierając się ramieniem o plecy jego, szepnęła coś i rzuciła mu kwiatek tuberozy.
Enriko uczuł się zażenowanym, więc skinął na piccolo i poprosił o przyniesienie mu jakiegoś pisma ilustrowanego.
Chłopiec powrócił i położył przed nim „Rondę“.
— Dopiero przed godziną wyszedł nowy numer — rzekł.
Mulat przeglądał miesięcznik, gdy nagle wypadła z niego mała różowa kartka.
Redakcja anonsowała nowe „zjawisko literackie“.
Mulat, zasłaniając się dużym zeszytem „Rondy“, czytał, ledwie rozumiejąc znaczenie drukowanych słów: