Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zuchwale patrząc na don Jeronimo Atocha, rzucił mu w twarz:
— Widziałem sporo Arabów sudańskich. Mają takież wydłużone czaszki, wargi ciemne i wywinięte, nosy haczykowate, oczy okrągłe o ostrem, niemal kłującem spojrzeniu, dłonie o cienkich, żylastych palcach.
— To, niby jak u mnie? — zapytał ze śmiechem redaktor. — Cóż dziwnego? Myślę, że w Hiszpanji niema ani jednej rodziny bez domieszki krwi maurytańskiej, a cóż dopiero ród Atocha! Mieliśmy nawet Atocha — renegatów, wyznawców Islamu!
— To znaczy, że pana mógłby też ktoś nazwać „człowiekiem w cętki“? — spytał mulat ponuro.
— Przenigdy! — pisnął don Jeronimo. — Mieszaniec murzyński — to coś niższego, słabszego, zasługującego na pogardę, to — człowiek, którego można kopnąć bezkarnie, któremu wolno postawić nogę na karku. Mieszaniec arabski — wręcz odmienny typ! Jest to żywe „memento“ tych czasów, gdy Hiszpan był uważany za istotę niższą i pogardzaną, kopaną i przytłaczaną do ziemi stopą potężnego najeźdźcy. Ha! mój młody przyjacielu, w tem tkwi sedno rzeczy! Żadna senorita nie odda ci swej ręki, chociażby przedtem sto razy oddała ci się cała! Mąż z niewolniczego plemienia — to hańba! Natomiast my szczycimy się naszemi prababkami, które rzucano na łoża wspaniałych Almohadów, bo Andaluzja i Kastylja jęczały w one czasy pod kopytami ich rumaków... Zrozumiano, amigo?
Mulat kiwnął głową i nagle roześmiał się wesoło.
— Dziękuję, panie redaktorze! Dziś, zawdzięczając panu, mam najszczęśliwszy dzień — stałem się pisarzem i zrozumiałem to, na co znikąd nie miałem odpowiedzi!
Don Jeronimo Atocha błysnął okularami w stronę młodzieńca i zapiszczał cieniutko, szyderczo: