Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Liza odgarnęła sobie włosy z czoła i, wpijając w mulata roziskrzone, niepokojące oczy, syknęła:
— Enriko Kastellar...
Chłopiec milczał, wpatrzony w drażniące błyski jej oczu i w drgające wargi, co chwila odsłaniające białe, ostre ząbki. Znał Lizę i wiedział już, że było to oznaką silnego podniecenia.
— Enriko Kastellar nie może iść drogami murzynów! Kastellar musi zajść na szczyty, bo na to zasłużył i ma do tego prawo! — szepnęła namiętnie.
— Co ty mówisz, Lizo? — zapytał drżącym głosem.
Machnęła rączką niecierpliwie i zmarszczyła brwi.
— Ja wiem wszystko, więcej od ciebie... Słyszałam rozmowę prefekta z moim ojcem... Ja ci mówię, Enriko, musisz zdobyć wspaniałe życie i...
Spojrzał na nią pytająco, czując, że serce mu się zerwało i pomknęło w jakąś otchłań zawrotną.
Liza nic więcej nie powiedziała. Przymknęła oczy i siedziała cicho. Tylko niewysoka, wyraźnie zarysowująca się pierś oddychała porywczo. Po chwili wstała i powolnym krokiem zbliżyła się do mulata.
Powstawszy z miejsca, otarł się o nią ramieniem, a policzkiem niebacznie dotknął włosów dziewczyny. Zadrżał od ich muśnięcia; tysiące ostrz gorących przeszyło go wnet i obezwładniło. Zbladł i zacisnął szczęki. Z jakąś rozpaczą podniósł wzrok na Lizę. Stała bezwładna, jakgdyby w pełnem pokory oczekiwaniu, patrząc na niego nieprzytomnie z pod opuszczonych powiek i rozdymając cienkie, ruchome nozdrza. Rozchylone usta szeptały coś tak cicho, że nie mógł pochwycić żadnego wyrazu.
Stali tak przez chwil kilka. Liza ruchem omdlałym zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całem ciałem.