Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nich dodał, że każdy może kopnąć mnie, jak psa! — mówił Enriko, ponuro patrząc przed siebie. — Niedaleko od miasta w wiosce Doroja, mieszka stary czarownik... Odwiedzał on czasem naszą chatkę. Postanowiłem prosić go o wyjaśnienie... Staruszek, posłyszawszy, o co mi chodzi, narzucił na plecy „bubu“, wziął kij i poszedł ze mną do miasta... Zaczailiśmy się w zaroślach na brzegu Elaro i czekaliśmy, aż słońce zacznie opadać za lasem... Wtedy podsunęliśmy się pod ścianę naszej chaty, a czarownik szepnął do mnie: „Przyłóż oczy do szpary i patrz, patrz!“
Mulat wstał i przeszedł się po pokoju, usiłując zdławić ogarniające go wzruszenie. Usiadł znowu i załamującym się co chwila głosem ciągnął:
— Zobaczyłem matkę moją. Młoda była wtedy i piękna. Siedziała naga, a jej czarna, lśniąca skóra miała połysk ciemnego bronzu posągów, które widziałem na rycinach z albumu Prado. Szkarłatnym barwnikiem malowała sobie usta, różowała policzki, niebieskim proszkiem „fino“ przyciemniała powieki, nakładała czarną, tłustą pomadę na rzęsy. Skończywszy z tem, okryła głowę żółtą chustą jedwabną, zawiązała ją dużym węzłem, o końcach, spadających na czarne, kształtne ramiona, na ręce i nogi nałożyła srebrne obręcze, a uszy ozdobiła długiemi, połyskującemi kolczykami. Przyglądała się sobie w lustrze, uśmiechała się i szeptała coś, czego nie mogłem posłyszeć... „Ukryj się!“ — mruknął do mnie czarownik. Wślizgnąłem się do gąszczu i ujrzałem dumnego oficera, wchodzącego do chaty. Żołnierz wniósł za nim kosz z butelkami, owocami i blaszankami konserw. O świcie widziałem, jak matka moja odprowadzała białego kochanka. Gdy odjechał, leniwie kołysząc biodrami, powróciła do chaty i jęła liczyć srebrne pesety... uśmiechała się, poruszała wargami, na których nie pozostało już ani śladu barwnika.