Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Enriko ze zdumieniem słuchał murzyna. Radość odbiła się na jego twarzy. Podszedł do Jozego i klepnął go po ramieniu.
— Masz porządek w głowie, przyjacielu! To rozumiem! Chcesz wbić w łby hiszpańskie poszanowanie do murzynów, tak, jak to przed wiekami udało się Arabom? Świetnie! To rozumiem!
Murzyn wyszczerzył kły i błysnął oczami.
— Pójdziesz z nami? Staniesz na czele powstania? — spytał gorącym szeptem.
Kapitan wzruszył ramionami i odparł obojętnie:
— Ja? Nie mam żadnego powodu nadstawiać dla was własnej skóry. Nie jestem murzynem i nikt nie waży się nazwać mnie mono!
— He-he-he! — zaśmiał się radośnie Joze. — Pójdziesz z nami, Enriko!
To mówiąc, wydał cichy okrzyk. W krzakach coś się poruszyło gwałtownie i z trzaskiem roztrącanych badyli szło przez zarośla.
Na polankę wychynęła z gąszczu stara, wynędzniała, półnaga murzynka. Miała powichrzone włosy, pełne piór i suchych traw.
Kapitan z przerażeniem wpatrywał się w staruchę.
Murzyn trząsł się cały i zanosił od śmiechu.
— Rodzicielka szlachetnego don Kastellara, cha-cha-cha! — mówił, dusząc się i kaszląc. — Donna Belira!...
— Nędzniku! — krzyknął oficer i sięgnął po rewolwer.
Murzyn spoważniał nagle i jął rzucać słowo po słowie:
— Poczekaj chwileczkę, aż zaczniesz strzelać... nie do mnie! Patrz! Patrz dobrze! To — twoja matka — Belira, z chatki, która tu stała. Hiszpan, gdy była piękna i młoda, uczynił z niej sobie kochankę. W nędzy poniewierała się matka kapitana sztabu generalnego i... chrześci-