Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może masz słuszność, mój mały! Lepiej być uzbrojonym i spokojnym, niż napewno pobitym i mściwym... Ucz się tej pięściowej nauki, obyś tylko potem nie rozbijał nosów na prawo i na lewo...
— O, nie! — odparł chłopak, potrząsając energicznie głową. — Mój znajomy murzyn, palacz Joe Fibs, jest najsilniejszym bokserem, a nigdy się nie bije!
— Dlaczegóż to twój Fibs jest takiem jagnięciem? — zaśmiał się prefekt.
— Bo wszyscy wiedzą, że obali każdego w pierwszej rundzie! — zawołał Enriko.
Mnich uśmiechnął się nieznacznie i, machnąwszy ręką, odszedł.
— A nie spóźnij się na nieszpory, pięściarzu... — krzyknął zdaleka.
W szkole, w parę miesięcy po zjawieniu się Lizy zaszedł ważny wypadek.
Podczas przerwy dzieci bawiły się na dziedzińcu. Chłopcy uganiali się, kopiąc dużą piłkę, inni grali w tennisa. Dziewczynki poszły do ogrodu. Usiadły w cieniu palm kokosowych, tuż przy parkanie, i słuchały Lizy. Opowiadała im o dużych, ludnych miastach — Madrycie, Lizbonie, Londynie i Paryżu, o życiu, tętniącem w nich, o nieskończonych szeregach samochodów, o kinach, teatrach, pięknych parkach, zatłoczonych gromadami dzieci, o ogrodach zoologicznych, gdzie można oglądać ptaki i zwierzęta, zebrane z całego świata.
Nagle rozległ się dziki krzyk. Ogromny murzyn w pasiastej koszulce marynarskiej przeskoczył przez płot i rzucił się na siedzące dziewczynki, rycząc coś pijanym głosem i śmiejąc się nieprzytomnie.
Krzyk przerażonych dziewczynek zwabił chłopców i dwóch zakonników.