Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dowidzenia! — odpowiedział chłopak, nieśmiało potrząsając ręką dziewczynki.
Szybkim krokiem powracał do szkoły.
Takie to było pierwsze spotkanie córki wszechmożnego gubernatora kolonji, generała Miguela Floridablanca z wychowankiem szkoły, kierowanej przez „Białych Braci“ — małym Enriko Kastellar. Wywarło ono wielki wpływ na całe życie mulata.
Odtąd widziano go często na boisku piłki nożnej i na korcie tennisowym, a pewnego razu ojciec-prefekt przyłapał swego bronzowego pupila na czemś zgoła nieoczekiwanem.
Idąc do portu, gdzie wyglądano rychłego przybycia okrętu z pocztą i pasażerami, zakonnik ujrzał Enriko, siedzącego na trzcinowem krześle przed szynkiem. Trzymał w ręku książkę i był pogrążony w czytaniu.
— Co tu robisz, mały? — spytał zdumiony mnich. — Nie zamówiłeś sobie chyba szklanki xeresu lub soda-whisky?
Chłopiec zerwał się na równe nogi i stał zmieszany. Po chwili wybełkotał:
— Przychodzę tu codzień na... trening...
— Cóż to znów nowego?
— Przynoszę dobre książki i czytam na głos marynarzom, a oni... oni...
— Mów już wszystko! — ośmielił go prefekt.
— Oni uczą mnie... boksu.
— Poco ci boks?
— Chcę być silniejszym od innych, aby nikt nie śmiał obrazić mnie — szepnął mały mulat, a w głosie jego zadrżały łzy.
Zakonnik milczał. Po spokojnej, poważnej twarzy jego błąkały się jakieś myśli. Wreszcie poklepał chłopca i rzekł z uśmiechem: