Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

towanego, niemal „genjalnego“ autora „Świtu czy zmierzchu“... W dziennikach już oddawna nie spotykał swego nazwiska... Koledzy-lotnicy nie wierzą nawet, że kiedyś coś napisał... Dziś dopiero posłyszą znów ludziska o Enriko Kastellar! Cha! — cha! 80 zabitych i 150 rannych... Długo będzie kręcił żółtą, łysą czaszką Atocha!... A Ineza? Liza? Jakież myśli wzbudzi w nich jego czyn dzisiejszy?
Machnął ręką niedbale i westchnął głęboko.
— Furda! Wszystko — furda! — szepnął i zaczął się śmiać, wyobrażając sobie zdumienie tych trojga ludzi, którzy znali go innym, tak bajecznie niepodobnym do kapitana sztabu generalnego, Kastellara.
Śmiał się długo, trzymając w ręku różowy dodatek do wieczornego pisma. Wzrok jego ślizgał się po kolumnach wierszy i szeregach liter, niby żołnierze stojących w szeregach. Z tej masy czarnych znaków wślizgnęło mu się do świadomości zaledwie kilka, a utworzyło dwa słowa: „brat Pablo“.
— Co u licha?! — mruknął zdziwiony i zaczął czytać.
Wydał okrzyk.
Była w nim zgroza... ból, a może tylko jakaś drapieżna ni to radość, ni to nienawiść.

„Wśród murzynów, zabitych podczas bombardowania koszar, znaleziono trupa mnicha franciszkańskiego. Policji udało się ustalić, że zabity okazał się mulatem, bratem Pablo z klasztoru l’Ayuntamiento w Toledo, jałmużnikiem“ — donosił reporter „La Verdad“.

Enriko odrzucił pismo i pytał kogoś, pytał natarczywie:
— Co robił w koszarach brat Pablo? Co robił ten mnich Pablo?