Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A pański papa przytaczał jakieś dowody takiego twierdzenia? — zadała pytanie.
— O, mój ojciec może się uważać za specjalistę od mulatów... On się tem nie chwali, ale ja cośniecoś wiem. Nic dziwnego! Pani zrozumie, jeśli powiem, że kochany papcio dowodził naszemi wojskami na Antyllach... Ho, tam mógł mieć duże pole do popisu!
— Nie wiem tego — odparła szorstko. — Ale nie widzę dowodów.
Sekretarz, o ile mógł — spoważniał i wprawnym ruchem wcisnął monokl do lewego oka. Do twarzy mu z tem było i Liza mimowoli to spostrzegła.
— Senorito! — zaczął. — Opowiadano mi, że mulaci posiadają wygórowane ambicje i zły charakter. Nic dziwnego, są przecież ludźmi bez miejsca na ziemi. Biali pogardzają nimi, a czarni — jeszcze bardziej. Mieszańcy starają się schlebiać nam i wysługiwać się przed nami. Są oni stokroć surowsi dla murzynów, niż Hiszpanie lub Anglicy... Jakgdyby się mścili za wstrętną, wyklętą krew niższej rasy. Gdy jednak dochodzą do pewnej sytuacji społecznej, stają się niemożliwie zuchwali i brutalni. Nieliczne małżeństwa ich z białemi kobietami kończą się zwykle dramatem, bo w mulacie budzi się murzyn, uważający żonę za zwierzę domowe i niewolnicę... Wyobrażam sobie, jak się czuje biała małżonka mulata, gdy się nagle zjawi jego niebardzo aromatyczna, czarna mamusia, żująca „koli“ lub tytoń i drapiąca się w kudłatą głowę... Cha-cha!...
Nie skończył, bo piękna senorita wydała żałosny jęk i wybiegła z pokoju.
Liza przez szereg dni potem nie miała odwagi wziąć do rąk „Rondy“. Ciekawość jednak przemogła. Przeczytała całą powieść Enriko Kastellara, a gdy doszła do końcowych wierszy, w których autor rzucał w przestrzeń