Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kopała nogami, pomrukiwała, jak dziki zwierz. Kędzierzawe, twarde włosy spadały jej na twarz i ramiona. Obnażona aż do pasa, chuda i wynędzniała — wzbudzała wstręt. Na twarzy, pooranej głębokiemi brózdami, okrytej bliznami tatuowania, płonęły jak kwiat jadowity, pomalowane jaskrawym barwnikiem wargi, niezwykle wydatne i grube, dotknięte jakąś chorobą, bo farba nie mogła ukryć czarnych krost i ropiących się wrzodów. Była to twarz zżarta przez życie, nacechowana żądzami, chorobą i wściekłością, która biła z szeroko rozwartych oczu, o żółtych białkach i ciemnych, niebieskich cieniach, podkreślonych falagarem — węglem, zmieszanym z indygo.
Murzynka mruczała i sapała, wyrywając się dwum tęgim policjantom, z trudem ją powstrzymującym.
Nieprzytomna z wściekłości i pijana, żuła orzech „koli“ i co chwila spluwała czerwoną śliną, tupiąc bosemi, brudnemi stopami i podskakując bezradnie.
— Poprosić tu natychmiast senoritę — krzyknął gubernator do „czausza“. — A niech senorita się pośpieszy!
Po chwili do gabinetu weszła Liza, w czepeczku jeszcze i lekkim, jedwabnym szlafroczku, przepasanym niebieską wstążką.
Na widok białej panienki stara murzynka uspokoiła się na chwilę i wpiła w dziewczynę ogromne oczy — złe i nienawidzące.
Nagle szarpnęła się, wyrwała z rąk policjantów i pobiegła przez salę.
Zatrzymano ją i schwycono za ramiona. Długo szamotała się, wierzgała nogami, aż krzyknęła dziko i przeraźliwie.
Bryzgając śliną, mówiła potem długo i namiętnie, szczerząc zgniłe, czarne zęby i oblizując się grubym, białym językiem. Nikt nie rozumiał mowy Luru, choć bezwątpienia