Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wychowali go na autora „Świtu czy zmierzchu“. Płonął cały, a piękna, natchniona twarz jego stała się groźna.
Stary krytyk słuchał i patrzał uważnie. Rozumiał, że ważkie przyczyny zmuszają młodzieńca do szalonego czynu i tak bezprzykładnego zuchwalstwa.
Nalał więc świeżej wody do „nargile“, zaciągnął się dymem i spytał:
— A co senorowi przyjdzie z tego, jeżeli będzie miał wypisane na bilecie wizytowym — „Enriko Kastellar hrabia de l’Alkudia“, skoro nie zamierza dochodzić swoich praw majątkowych i uregulowania stosunków rodzinnych?
— Nie chciałbym mówić o tem... — szepnął mulat.
— Ach, przepraszam! — zawołał Atocha. — Rozumiem dyskrecję senora... Z pewnością — zamieszana jest w to kobieta!
Enriko kiwnął głową.
Don Jeronimo zamyślił się. Żółta, łysa czaszka jego poruszała się gwałtownie.
Po długiem milczeniu mruknął:
— Przepraszam, że zapytam... a czy ta kobieta zasługuje na taką ofiarę ze strony pana?
— O, taki — wyrwało się młodzieńcowi. — Ona wskazała mi drogi życia i stała się jego celem!
— Ta-ak! — pisnął Atocha i znowu się zamyślił, wypuszczając kłęby dymu, aż cały pokój zasnuły siwe i niebieskie smugi, kołyszące się w powietrzu.
Bien! — mruknął wreszcie. — Niema innej rady... jeżeli chcę panu dopomóc i ustrzec przed nieprzyjemnością, która może go łatwo spotkać... Tak! Tak! Uzyskam audjencję u generała Kastellara de l’Alkudia i sam pojadę z panem, don Enriko!
Mulat długo ściskał pomarszczone, chude dłonie redaktora i wyszedł od niego znacznie uspokojony.