Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie mógłby właściwie określić ani opisać ściśle dokąd.
Musiało to być ciemne i wilgotne, przesiąkłe zapachem morza i smoły wnętrze jakiegoś statku. Leżały tam duże paczki, starannie owinięte w gruby papier, a zawierające zeszyty „Rondy“. Widział te paczki, płynące po południowem morzu, wynoszone na długie molo, okryte zielonemi naciekami wodorostów i skorupą muszli. Następnie — oczami duszy ujrzał pocztę, — mały, brudny, pachnący lakiem i farbą drukarską budynek. Tu duże paczki rozpadały się na kilka drobniejszych. Listonosz, murzyn o jednem oku, przynosi dwie z nich do pałacu i oddaje staremu czauszowi... Boże! „Ronda“, gdzie na okładce bije czerwienią liter napis: — „Świt czy zmierzch?“ — powieść Enriko Kastellara! dostaje się w ręce czarnowłosej dziewczyny o oczach szafirowych! Drżącemi paluszkami rozcina tchnące świeżą farbą stronice, wpija pałające, pełne migotliwych ogni oczy w długie kolumny zdań, pogrąża się w czytaniu; błogi uśmiech błąka się po jej wzruszonej twarzyczce i przechodzi w ciche łkanie... Wzdycha, poruszona cała, raz jeszcze odczytuje historję jego duszy; rozumie, że ona sama — Liza Floridablanca panuje niepodzielnie w tej duszy, którą to Atocha nazwał „harfą stostrunną“!
— Ach, Madonna, dlaczego niema końca i muszę czekać jeszcze cały miesiąc! — szepce i zamyśla się głęboko... o nim, biednym mulacie z kolonji, sławnym pisarzu, człowieku, znanym w całej Hiszpanji i wszędzie, gdzie rozbrzmiewa mowa Cervantesa.
Myśli Enriko odleciały daleko. Patrząc nieprzytomnym wzrokiem, potrząsnął ręce dyrektora, starego don Rozesa i kolegów. Czuł się bardzo szczęśliwym i chciał wyrazić uczucia swoje tym przyjaźnie uśmiech-