Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Rondy“, wniknęła w każdą myśl jego, rozumiała ukryte znaczenie używanych przez niego zdań, czytała pomiędzy wierszami.
Enriko był wzruszony tak szczerze, że aż łzy napłynęły mu do oczu. Całował Inezę po rękach i przyciskał ją do piersi, ogarnięty głęboką, gorącą wdzięcznością.
Musiał już wracać do szkoły, więc pożegnał śpiewaczkę, obiecując przyjść po nią, po przedstawieniu w operze, i popędził na wykłady, szczęśliwy i dumny, choć głodny. Chciał wierzyć pochlebnej opinji Atochy, uwierzył bez zastrzeżeń w zachwyt i ocenę Inezy.
W szkole, na ostatnim wykładzie literatury europejskiej spotkała go miła niespodzianka.
Stary profesor, don Rios Rozes, wszedł wcześniej, niż zwykle i bardzo uroczyście, a za nim wkroczył do auli sam dyrektor, były wiceminister kolonji, wskutek czego studenci i profesorowie tytułowali go „ministrem“.
Don Rios wszedł na katedrę, a dyrektor usiadł obok na krześle.
Zapanowała cisza. Nikt nie rozumiał, co ma się stać i poco „minister“ zawitał na wykład.
Profesor wydobył z teki zeszyt „Rondy“ i podniósł go wysoko nad głową.
— Z polecenia ciała profesorskiego składam powinszowania i najlepsze życzenia dalszego powodzenia młodemu, utalentowanemu autorowi, który wyszedł z grona słuchaczów naszej szkoły. Jest nim don Enriko Kastellar!
Dyrektor dał znak i studenci zaczęli klaskać w dłonie i winszować szczęśliwemu koledze. Z pałającemi oczyma i ciemnym rumieńcem na twarzy mulat słuchał pochlebnych słów dyrektora i kolegów, lecz myśl jego odleciała w tej chwili gdzie indziej.