Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idź, idź już... mały, niemądry nino!
Spełnił jej rozkaz, a gdy ulicą de Lopez wyszedł na pustą, cichą o tej spóźnionej godzinie Paseo de la Castellana, zatrzymał się w zamyśleniu.
Odtworzył sobie w pamięci cały ten wieczór, spędzony z donną Inezą.
— Pomyliłem się! — pomyślał. — Zawiodła moje oczekiwania... Może już nigdy się więcej nie spotkamy... Zdaje mi się, że zachowanie moje było głupie... Muszę posłać jej jutro wiązankę kwiatów. Lubi tuberozy, więc niech będą tuberozy!... Poproszę pucołowatą dziewczynę z Puerta del Sol, aby zaniosła jej dużą wiązankę...
Szybko powracał do domu. Oburzona donna Marja Meadez otworzyła mu drzwi, mrucząc coś opryskliwie.
Nazajutrz cała klasa powitała go wesołemi okrzykami.
Matador de amor! Matador de amor!
— Nie drwijcie sobie ze mnie! — rzekł, rumieniąc się.
— Nie obracać kota ogonem, amigo! — zawołał Huertas, mrużąc oko. — Sprawdzałem umyślnie! O II-ej nie było cię jeszcze w domu. A co? Wszystko wiem!
— Cóż tam było z tą mocno szykowną senorą? — dobrodusznie trącając mulata łokciem, zapytał Joze de Vega.
Enriko zrozumiał, że jakakolwiek wykrętna odpowiedź spowoduje nieskromne domysły i drwiny, więc z całym spokojem odparł natychmiast:
— Bardzo przyjemnie spędziłem czas! Donna Ineza de Mena...
— Primadonna opery?! — rozległy się pytania.
— Tak... Donna Ineza śpiewała mi z „Toski“, rozmawialiśmy na różne tematy. Bardzo inteligentna dama i uprzejma.