Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz wszakże mogę już radzić ci, amigo, abyś nie porzucał pracy, która cię pociąga! Pamiętaj o jednem — zdolność do oderwania się od szarzyzny życia staje się w pewnych chwilach jedynem i najprawdziwszem szczęściem! Jeżeli zaś potrafisz czuć natchnienie i zachwyt — posiadłeś niebo! O, drogi przyjacielu, nie zbaczaj nigdy z drogi bogów... Ileż to razy artyzm ratował mnie w chwili ciężkiego zwątpienia i rozpaczy! Znasz „Toskę“? Śpiewam ją podobno znakomicie. Nic dziwnego! Nieraz wkładam w nią całą boleść swoją i nieukojone pragnienia! Posłuchaj!
Podeszła do fortepianu i, lekko dotykając klawjatury, śpiewać zaczęła.
Enriko siedział nieruchomy. Jakiś dziwny, nieznany mu przedtem świat odsłonił się przed nim, ni to mgły się rozwiały i wynurzyła się z nich kraina, pełna czarów. Czuł się w niej niezwykle błogo; myśli nabrały wartkiego, radosnego biegu; pryskał i rozpraszał się stały, dolegliwy niepokój; odkrywały się przed nim dalekie, promienne horyzonty, a stawały się coraz bliższe, uchwytniejsze...
Donna Ineza wpadła w nastrój i śpiewała długo. Arja następowała po arji, pieśń brzmiała za pieśnią.
Wstała dopiero, gdy zegar wydzwonił północ.
— Już późno... — rzekła smutnym głosem.
Enriko zaczął ją żegnać i dziękować.
Patrzyła na niego dziwnym, trochę szyderczym, trochę smutnym wzrokiem.
— Niech nino idzie do domu i śpi spokojnie... zupełnie spokojnie!
Po raz pierwszy mulat pocałował dłoń kobiety — miękką, pachnącą, kuszącą obietnicami pieszczoty.
Wyprowadziła go na werandę, i, lekko popchnąwszy ku wyjściu, szepnęła: