— Byłam ze szwagrami; z rodziną mego męża — odpowiedziała. — Lubią mnie, bo... nie upominałam się o spadek po zmarłym. Dał mi on więcej, niż pieniądze — bo naukę, otuchę i dobre rady... Proszę jeszcze pasztetu, bo inaczej nino będzie miał wroga w donnie Pelajo!
Kolacja minęła w wybornym nastroju. Donna Ineza posiadała niewyczerpane zasoby zdrowego humoru i żywiołowej wesołości, jak również umiejętność prowadzenia podniecającej, błyskotliwej rozmowy.
Potem pili kawę z zamrożoną włoską „strega“ w małym, dyskretnie oświetlonym saloniku, gdzie Enriko musiał opowiadać o życiu w kolonji i szkole. O Lizie nie wspomniał wcale, gdyż nie chciał wymieniać jej imienia w domu Inezy de Mena. Nie mógłby nawet. Uważałby to za straszliwą obrazę, poniżenie dla Lizy, którą przechował w swem sercu z twarzyczką bladą, zrozpaczoną, z oczami pełnemi łez i miłości. Rozglądając się po buduarze artystki, Enriko narazie nie spostrzegł znajdującego się poza nim dużego malowidła.
Był to obraz, przedstawiający zupełnie nagą kobietę, o twarzy, zasłoniętej ramionami. Wspaniałe, zadziwiająco harmonijne, jakgdyby fosforyzujące w półzmroku ciało, wyprężone zuchwale, wyłaniało się z ram. Rzucone na łoże, otoczone kotarami z ciemno-złocistej brokateli, okryte wiśniową, aksamitną tkaniną, ciało to piękne i, zdawało się, dyszące żarem, pożądało pieszczot, niby nieznany kwiat, ciągnący się ku słońcu, obiecywało nieruchomem naprężeniem mięśni burzę miłosnych, namiętnych uniesień, wyrażało walkę bez nadziei zwycięstwa, pożądliwą, pełną żywiołowego zewu pokorę i uległość niecierpliwą, niemal groźną.
Obfite, faliste włosy tworzyły świetlisty obłok nad głową, spadały strugami płynnego złota i bujną kaskadą spływały na kobierzec.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/117
Wygląd
Ta strona została przepisana.