Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na arenę wypuszczono nowego byka, który stanął tuż za bramą chlewu i zamierzał powrócić do niego, przerażony hałasem i widokiem połyskujących, błyskotliwych kapadorów, wymachujących jaskrawemi płachtami.
Enriko nie patrzył już na arenę.
Wpatrywał się w senorę, która wchodziła właśnie do wolnej dotychczas trzeciej loży. Miała na sobie bogaty strój andaluzyjski. Długa, obcisła, zielona spódnica, o sutej falbanie na dole, koralowy gorset, nałożony na białą, muślinową bluzkę, wysoki, biały grzebień i czarna, przezroczysta mantyla w wielkie, czerwone i zielone róże pozwalały dojrzeć i ocenić wiotką, niezwykle zgrabną i powabną postać nieznajomej. W ręku trzymała czarny wachlarz z bukietem czerwonych róż, zdobiącym jego rękojeść. Za piękną Hiszpanką o złotych włosach, szła starsza kobieta, o smagłej, niemal murzyńskiej twarzy, ubrana czarno i okryta fioletową mantylą.
Młoda kobieta usiadła i natychmiast zaczęła lornetować publiczność, siedzącą wokół.
Odnalazła wkrótce mulata, uśmiechnęła mu się i skinęła ręką w jego stronę.
— Zaraz powrócę! — rzekł Enriko do kolegów i zbiegł nadół.
Stanął przed lożą i przyglądał się nieznajomej, nie wiedząc, jak ma rozpocząć rozmowę.
— Ach — to pan? — zawołała cicho. — Cieszę się, że piękny caballero przyszedł!
— Jakżebym śmiał nie spełnić rozkazu senority?!.. — odpowiedział, zdejmując kapelusz.
— Senory.... jeśli łaska! — poprawiła z lekkim śmiechem. — Senora Ineza de Mena.
— Enriko... — pochylając głowę w ukłonie, zaczął mulat, zamierzając się przedstawić nowej znajomej.