Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o niczem innem myśleć, coraz bardziej poddając się uczuciu niepokoju. Nie wiedziałby przecież, jak ma postąpić w wypadku, gdyby mu się nie udało znaleźć tu pewnych tragarzy. Drażniło go też poniżające poczucie zależności w całej tej sprawie wyłącznie od nieznanego mu i bardzo dziwnie zachowującego się Hung-Wu.
— Ależ miał na kim polegać rząd w Nankingu! — oburzał się. — Czyż ministrowie nie mają już innych ludzi, żeby aż szukać zaufanej osoby śród dawnych bandytów?
Zmęczyły go wreszcie niepewność i niepokój. Wpadł w stan zgnębienia nerwowego, nie spostrzegając prawie, że jakieś myśli przesuwają mu się w głowie, niby mgliste, nie realizowane w mózgu obrazy, niby cienie, majaczące na dalekim, półciemnym ekranie. Ponieważ jednak powtarzały się one raz po raz, natarczywie dopominając się ujęcia ich w czasie, przestrzeni i kształcie, Wagin zaczął doszukiwać się przyczyny dotychczas podświadomej pracy mózgowej i drażniących go, niejasnych wrażeń, pozostawiających po sobie wyraźnie odczuwane ślady. Dziwnym procesem psychicznym przeniósł się nagle do palarni opjum w Czapei i szepnął do siebie:
— Doktór Plen przydałby mi się tu ze swoją wspaniałą chińszczyzną!
W wyobraźni odtworzył sobie dziwaczną postać przyjaciela. Stanął przed nim, jak żywy, wpatrzony niebieskiemi oczyma w jego źrenice. Doktór głaskał chudą, pomarszczoną dłonią rudawą brodę i uśmiechał się do Wagina życzliwie, a nawet radośnie. Sergjusz ujrzał, jak poruszyły się świeże wargi prawie