Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwytając wiatr. Na wysokiej rufie przy radle rzeźbionego i w jaskrawe pasy pomalowanego steru siedział sztywny szyper, zapatrzony w dym tlejącej fajki o długim cybuchu. Chociaż czerwień zachodzącego słońca dobrze jeszcze rozświetlała łożysko rzeki, na dziobie zapalono już białą latarnię, wiszącą na wysokim słupku. Dżonki, przepływając obok burty statku, jakgdyby witały go poświstem i poszumem wiatru wśród lin i graniem przetłuszczonych żagli. Czasem tylko z pokładu jakiś majtek, niewidzialny wśród skrzyń, koszów i baryłek, rzucał krótki, chrapliwy okrzyk.
Z lewego brzegu aż do samej wody zbiegać zaczęły coraz częstsze pagórki, pocięte głębokiemi wąwozami. Tam i sam widniały prawie czarne, małe gaje grabowe — zwykła oznaka cmentarzy. Wreszcie statek stanął wpobliżu brzegu i mocno się zakotwiczył. Na maszcie i na rufie majtek pokładowy zapalił białe latarnie; na burtach rozbłysły, odbijając się w wodzie, zielone i czerwone znaki ostrzegawcze. Zmrok zapadł i zaległa cisza, przerywana zrzadka głośniejszym pluskiem fali, głuchem uderzeniem płynącego drzewa o żelazny kadłub statku i dalekiemi pokrzykami rybitw. Podpłynęła łódka z Chińczykiem na wiośle rufowem. O coś zapytał i natychmiast odbił od burty, posłyszawszy krótką odpowiedź Hung-Wu. Noc mijała powoli. Umilkły ptaki. Zgrzytał o poszycie statku unoszony prądem piasek i szeleściały gałęzie płynących krzaków, czepiając się dziobu i kół.
O świcie Wagin z Hung-Wu, przebranym w jakieś łachmany, odpłynęli do brzegu. Długo szli potem krętym, głębokim wąwozem, gdzie biegł potoczek, warcząc i dzwoniąc po kamieniach. Na wilgotnej