Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucać do duszy młodego pokolenia jadowity siew zachwytu i czci dla mocnej pięści i przekonać je raz jeszcze, że jedynie ta mocna pięść może wykuć najwyższe prawo, miłość i szczęście. Szaleńcy i zbrodniarze!
Nie zdając sobie sprawy, Wagin, pogrążony w myślach, wyszedł na placyk przed dworcem i szedł przed siebie. Nie spostrzegł nawet, że, wiedziony instynktem, powoli zbliżał się do domu Lu-Huna. Idąc, nie przestawał rozmyślać, narazie chaotycznie ślizgając się po różnych wypadkach, pozornie nie mających żadnego związku z pochłaniającem go zagadnieniem znalezienia dla siebie upragnionego „prawdziwego łożyska” w obcym kraju, gdzie sądzone mu jest zapewne pozostać na zawsze. Jednak powrócił wkońcu do nowych wypadków w Mongolji. Uprzytomnił sobie nieprzewidziane, wynikające z tej sytuacji trudności, ale jednocześnie wyzbył się nagle wahań dręczących go od pierwszej rozmowy z Ti-Fong-Tajem. Nie wątpił już, że z całym spokojem i czystem sumieniem nietylko może, ale powinien nawet dopomóc Chinom w obronie przed oszukańczemi hasłami komunizmu, narzucanemi siłą bagnetów.
— Co się stanie z tym półmiljardowym mrowiskiem ludzkiem, gdy tu rozszaleje anarchja i czerwony terror i gdy komuniści zniewalać poczną naród do przyjęcia zasad, tak wrogich całej naturze Chińczyka?! Zresztą jest to teraz poniekąd moja druga ojczyzna i muszę przyczynić się do jej obrony!
Takie postanowienie odrazu ukazało Waginowi tak długo gęstą mgłą zasnuty horyzont. Pewna część jego planu na przyszłość została niemal w cudowny sposób