Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się chytrze i zlekka szyderczo. I znowu przyszła mu na myśl Ludmiła. Zawstydził się nagle wspomnień swoich o miss Craw... Zaczął myśleć o innem. Ha! Miał o czem, bo ciągle powracał do niewyraźnego jak dotąd zagadnienia swego „nowego“ życia. Gdy już nic, ale to zupełnie nic nie stoi mu na przeszkodzie, sprawę tę należało wyjaśnić, sprecyzować w szczegółach i ustalić etapy dla szybkiego osiągnięcia celu. Nowe życie! Tymczasem zaczął je od wmieszania się w obcą mu i budzącą poważne zastrzeżenia „awanturę“ z dostawą broni (po rozmowach z chińskimi ministrami nie mógł nazwać tej sprawy inaczej!).
Gdy z pewnym wyrzutem pomyślał o swej nieostrożności i niepotrzebnym pośpiechu, z jakim zgodził się z dowodami i propozycjami Wali-chana, w uszach zabrzmiał mu wyraźnie tragiczny głos kapitana Ozierowa, opowiadającego o klęsce, która spadła na Mongolję. Wagin powrócił do rzeczywistości i zamyślił się głęboko nad tem, co zaszło w tym kraju pasterzy stepowych, dumnych potomków zdobywcy Temudżyna-Dżengiza i przeistoczonych bogów z Żywym Buddą na tronie wielkich chanów.
— Pierwsze kroki na drodze do stworzenia państwa mongolskiego doprowadziły do katastrofy, — myślał Wagin. — Ognisko samej idei i hasła wpadło w ręce komunistów! Zła przepowiednia! Jakżeż bezsilne są wysiłki ludzkie i jak zawodne — wszelkie plany, jeżeli przeciwne są organicznej potrzebie ludzkości, marzącej o pokoju i szczęściu a pracującej dla wojny i klęski! Dlaczegóż jednak nie mogą ziścić się marzenia ludzkości? Działa przeciwko nim jakiś