Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozdroże, na jakiem znalazła się nagle Europa, popychana ku temu rozwojem swoich dziejów a rozbieżnością ideałów groźna dla ludzi o innej barwie skóry i bardziej trwałym stanie ducha. Chwilami przychodził do przekonania, że jest zdrajcą wobec swojej rasy, jak ci niemieccy i amerykańscy inżynierowie i oficerowie, uczący spokojnych Chińczyków sztuki mordu i wykuwający miecz na własne głowy i głowę całej rasy, która wydała tylu mędrców, natchnionych poetów, świętych i uczonych.
W takich to chwilach stawała przed nim matka. Widział wyraźnie jej wyniosłą postać, niebieskie oczy i puszyste, popielate włosy, co siwieć nie chciały. Może posiwiały potem... w więzieniu, gdzie wrzucono ją do zatłoczonej celi, zarażonej tyfusem plamistym.
— Biedaczka moja, biedaczka dumna i nieustępliwa! — myślał syn, gryząc sobie usta w jakimś bezsilnym porywie. — Napadły ciebie wszy więzienne i dręczyły aż do chwili, gdy oczy twoje zaszkliły się blaskiem nieżywym! Z jakąż to dumą mówiłaś, że Anglja dała Azji spokój i popchnęła ku prawdziwej cywilizacji — istotnie miałaś na myśli angielską cywilizację! Uczyłaś mnie, że niema na świecie innego szczęścia poza pokojem i wolą, bo one jedne tworzą doskonałą harmonję. Syn twój jednak nie zaznał pokoju, a woli swej używał dotychczas tylko do walki o życie. Ty zaś o innej mówiłaś harmonji. O woli Anglji, która umiała narzucić ją innym ludom i nakazać pokój, chociażby bagnetami strzelców jego królewskiej mości i armatami floty Wielkiej Brytanji. Wola i pokój! Potężną siłą ducha obdarzyła twoją ojczyznę ziemia jej wysp! Tak wielką, że wola Anglji zatruła 450 miljonów Chińczyków i Hindusów gorz-