Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

paczonych! Podnieść i poprowadzić! Połowa zginie, ale druga dojdzie. Kilkanaście miljonów! Działa europejskie i karabiny z przerażenia zaniemówią! Szarańcze! Wielka wędrówka ludów! A jeżeli będzie to wędrówka zbrojnych ludzi, świadomych celu, żywiących się ciałami poległych i padających z głodu? ...Przecież i to bywało na przestrzeni dziejów ludzkiego zwierzęcia! Wzdrygnął się na tę myśl, odpędzał ją, jak zmorę, lecz wciąż powracała i powracała coraz natarczywsza i wyraźniejsza, uzbrojona w nowe argumenty, jak pancernik w działa. A niemieckie, angielskie, amerykańskie, włoskie i japońskie rekiny judziły ją i rozzuchwalały, wypluwając z swych paszcz nowe i nowe oferty:
— 250.000 karabinów... 10.000 kulomiotów... 300 bateryj... miljony naboi i pocisków...
— Dostarczymy samolotów bombowych... torped powietrznych z gazem trującym... Bagnetów...
Taka paszcza zbrodnicza nie powiedziała wszakże ani razu, że da materjały opatrunkowe, lekarstwa, lekarzy i sanitarjuszy, wszczęła dopiero wkońcu targ o ludzi:
— Damy instruktorów, lotników, artylerzystów... Poślemy inżynierów do budowy mostów, do naprawy dział... Damy saperów i minerów...
Wagin widział oblicze wojska zbliska. Strzelał sam i dźgał bagnetem, strzelali do niego i zamierzali się nań bagnetem. Był jednym z tych, z których składa się mięso armatnie. Wydało mu się to prostem i zrozumiałem. Jeden padał, drugi tratował go i biegł dalej, by zabić następnego, aż polegnie sam i zostanie stratowany. Teraz los kazał mu brać udział w obmyślaniu wojny, w obliczaniu ścisłem, ile mięsa ludz-