Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skich, przepełnionych kramikami, niezliczonemi warsztatami i jadłodajniami, jacyś ludzie odbierali broń, rozdawaną przez studentów i zbiegłych z baraków żołnierzy. Kretowiskami, ciągnącemi się pod miastem, przez arterje kanalizacyjne i rury betonowe, z biegnącemi w nich przewodami gazowemi i kablami, niby termity, pełzły szeregi przygarbionych ludzi, roznoszących karabiny i naboje na wyznaczone punkty. Nieuchwytne drukarnie wypuszczały coraz to inne, bardziej podżegające, namiętne ulotki.
Nawoływały one kochających ojczyznę Chińczyków, by nie szczędzili swej krwi i życia, żeby przerazić białych zaborców, wytępić chciwych Japończyków i zmusić do ustąpienia słaby, powolny wobec żądań przybyszów rząd.
Asfaltowe jezdnie i chodniki głównych ulic, placów i przedmieść zasypane były drukowanym papierem; na ścianach, niemal tuż pod nosem biwakujących na ulicach patrolów, nieznani ludzie i młode kobiety nalepiali ogromne plakaty, ozdobione działającemi na wyobraźnię rysunkami.
Przed wieczorem w najważniejszych miejscach — koło gmachu rady miejskiej, dworca kolejowego, urzędu policji, więzienia, centrali telegrafu i telefonów, elektrowni i gazowni niewidzialne w skrytkach i zakamarkach podziemnego miasta zgromadziły się oddziały uzbrojonych ludzi.
Cisza tam panowała i groźne skupienie.
Jawnie i hałaśliwie przygotowywano się do ataku w Czapei, gdzie mieścił się sztab studentów-powstańców, wychowanków szkoły podchorążych i kilkunastu sierżantów, zbiegłych z pułku, kwaterującego w Szanchaju i po okolicznych miastecz-