Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skiego sierżanta? Nie wiedział tego, że ruch studencki znalazł głośny oddźwięk wśród chińskiej ludności miasta. Nietylko bowiem marzące o zemście i grabieży męty Czapei, ale rzemieślnicy, kupcy, a nawet najbogatsi eksporterzy i fabrykanci sprzyjali młodzieży, powstającej przeciwko bezwzględnym Japończykom i milczeniem swojem podtrzymującym ich konsulom codzoziemskim, urzędnikom, przemysłowcom — wreszcie wogóle przeciwko ludziom białym. Młodzież rzuciła zarzewie protestu do wszystkich serc, zmuszając jednych do wyjścia na ulicę z okrzykami: „Precz z Japonją! Precz z panowaniem cudzoziemców!“, drugich — do — zagadkowego milczenia — nieprzychylnego dla obcych rezydentów; innych znów, najbardziej gorących, lub najbardziej zrozpaczonych — do chwycenia za broń. Wypadki tego rodzaju, w pewnych odstępach czasu powtarzające się w wielkich miastach chińskich, przerażały zwykle konsulów europejskich i amerykańskich, nieprzygotowanych do wrogich wystąpień gospodarzy kraju.
Szły one jednak po myśli Japończyków. Tokio chciwie wyglądało zaburzeń studenckich, popieranych przez tłum uliczny i kulisów. Zaledwie bowiem nadchodziły pierwsze doniesienia o wypadkach, oddziały piechoty i artylerji z pogranicza mandżurskiego maszerować poczynały poza „wielki mur“ i za każdym razem posuwały się bliżej i bliżej do Szantungu i sąsiednich prowincyj. Flota wojenna stawała przed Wusungiem, a torpedowce i lekkie krążowniki wchodziły do Whangpu i wysadzały na jej brzegi nowe, coraz to silniejsze oddziały, aż przewyższyły liczebnie stały garnizon szanchajski.