Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i strzelił sobie w usta. Z głuchym łoskotem runęło bezwładne ciało na posadzkę i zesztywniało odrazu. Z białych desek drzwi potoczyło się, pozostawiając czerwony ślad, kilka kropel krwi...
Obecni długo milczeli, patrząc na leżących oficerów.
Wreszcie admirał powstał i, nałożywszy czapkę, wyprostował się. Salutował tych, co odeszli z własnej woli w imię obowiązku.
Po chwili szepnął:
— Tak... tak!... Szczęśliwa jest Japonja, mając takich synów! Pułkowniku Arisagawa, proszę zająć się pogrzebem i ułożyć protokół, który wszyscy podpiszemy. Cześć zmarłym!
Admirał opuścił pokój, a za nim ze zwieszonemi głowami wychodzili oficerowie. Musieli przestąpić przez leżące w drzwiach ciało kapitana.
Zdawało się, że czynił ostatni wysiłek, by zatrzymać ich i zniewolić do zrozumienia tego, co wyrażała jego skrzepła twarz i szeroko otwarte, groźne oczy.
Tuż przy wejściu do domu oficerskiego admirał Morikagge spostrzegł drobną Japoneczkę w barwnym kimono, ściągniętem szerokim, wymyślnie zawiązanym „obi“. Klęczała na ziemi, twarzą dotykając niemal płyt chodnika. Lśniły się czarne, starannie uczesane włosy, ułożone w misterny węzeł. Wąskie ramiona podnosiły się gwałtownie i opadały w rozpaczliwej niemocy.
— Nadoku — sanwo! Nadoku — sanwo! — łkała dziewczyna, a łzy zmywały z jej drobnej twarzyczki puder, bielidło i róż.
Admirał uświadomił sobie, że widzi przed sobą