Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ XI.
NA PRZECIWLEGŁYM BRZEGU KANAŁU.

Pierwszy napad chińskiej czerni nie udał się zupełnie. Dowodzone przez studentów i jakieś młode, uzbrojone w rewolwery kobiety w europejskich strojach, tłumy kulisów, bezrobotnych, umierających z głodu wieśniaków, bandytów, przemytników i piratów, ukrytych w im tylko znanych barłogach i czyhających na zdarzającą się od czasu do czasu sposobność bezkarnych napadów, ledwie zdołały wedrzeć się w uliczkę, zabudowaną małemi domkami wesołych, beztroskich „joro“ i, wybiwszy drzwi i okna w kilku sklepach japońskich, rozgrabić je i zdemolować, gdy dwa plutony piechoty japońskiej zamknęły tę pułapkę z obydwu wylotów. Dano kilka salw, po których na jezdni i chodnikach pozostały kupy zabitych Chińczyków. Reszta napastników podnosiła ręce i skamłała o litość. Bez sprzeciwu odprowadzono jeńców na podwórza w koszarach, gdzie skierowano na nich lufy dwu karabinów maszynowych i pozostawiono tam do końca zaburzeń w mieście. Gdy jednak kilku hersztów — studentów zaczęło zbyt głośno protestować i żądać zwolnienia, młody porucznik — komendant placu podszedł do nich i bez słowa położył trupem pięciu młodzieńców, najśmielej krzyczących.