niezmienne uczucia przyjaźni i oddania. Sam zaniósł list na pocztę i po drodze wstąpił do biura pewnej angielskiej kompanji okrętowej, gdzie dowiedział się wreszcie, że „Plymouth“ zawita do portu w nocy. Ucieszyła go ta nowina.
Nazajutrz od rana Wagin pracował w kajucie kapitana Jimmy Goath, przeglądając faktury, sprawdzając rachunki i pertraktując z urzędnikami celnymi. W dobę później nadążył mocno przetrzepany przez tajfun „Illinois“, którego kapitan — smagły Kalifornijczyk — Roy Murdock odrazu począł kląć na cały Kanton, zły na burzę, bo mu fale zniosły prawą falsh-burtę, złamały maszt i zalały dynamo, wymagające teraz gruntownej naprawy.
— Powiadam wam, panowie, — ryczał, — że pierwszy raz w życiu (a pływam już dwudziesty trzeci roczek!) nie mogłem dać sobie rady z tem dmuchaniem! Ja robię pełny obrót koła szturwałowego, a tajfun — jakgdyby nic — i na milimetr nie popuści, znosząc prościutko na Nord-East! Niechby ta djabelna dmuchawica potrwała jeszcze dobę, to moja stara waliza „Illinois“, jak wieloryb, wwaliłaby się na mielizny koreańskie! Niechże to poszarpią wszystkie zardzewiałe kotwice! Tłuc się z takim lekko fukającym ładunkiem, mając bezczynny ster — it‘s the very dirty job!
Wysoki, cienki, jak anemiczna palma, o oczach, niby mlekiem nalanych, kapitan Jimmy Goath patrzał ironicznie na kolegę i, gryząc bursztynowy cybuch fajki, cedził przez zęby:
— Podczas wojny wiozłem żołnierzy hinduskich do Flandrji i złapał mnie huragan za Lakkadywami... Potrzepał nas wtedy ocean Indyjski! Fale zmyły mi
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/292
Wygląd
Ta strona została przepisana.