Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ X.
MIASTO, KTÓRE NIE ZAZNAŁO POKOJU.

Statki holenderskie z ładunkiem broni niemieckiej przyszły w dwa dni po przybyciu Wagina do Kantonu, ale jeszcze całe trzy dni musiał on kląć i słuchać, jak klęli kapitanowie roterdamscy, gdyż przedstawiciel rządu nankińskiego nie spieszył się bynajmniej. Dopiero w jego obecności mogło się rozpocząć wyładowanie obu statków i sprawdzanie dostarczonych skrzyń. Chiński kontroler i odbiorca w jednej osobie, młody, niezwykle elegancki urzędnik, nie był wcale pilny w spełnieniu swych obowiązków, więc cała procedura odbywała się straszliwie powolnie. Holendrzy włosy sobie rwali i klęli coraz siarczyściej, przysięgając, że nigdy już nie podejmą się drugiego rejsu. Z rozpaczy każdej nocy jeździli do położonej naprzeciwko Kantonu dzielnicy Fati, gdzie upijali się jak nieboskie stworzenia, robiąc burdy i demolując raz po raz obrany sobie za siedzibę bar o idyllicznej nazwie „Dzwonny podmuch od białochmurnej góry“. Istotnie dzwoniły tam szklanki i talerze, tłuczone przez biało ubranych, a chmurnych Holendrów.
Wagin miał dostatecznie czasu, aby zwiedzić miasto, którego sława rozeszła się po całym świecie.