Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trzeba mieć nadzieję w Bogu! — odpowiedziała tonem anglikańskiego kaznodziei sanitarjuszka.
— Doskonale to pani ujęła, miss Dittl! Tak jest istotnie! Jedyna nasza nadzieja w Bogu! — jakimś dziwnie radosnym głosem zawołała Ludmiła, czem jeszcze bardziej zaintrygowała starą pannę.
Wagin tymczasem wpadł do palarni, chcąc pożegnać Plena. Doktór jednak spał i, pożałowawszy go, Sergjusz pozostawił dla niego na pryczy swój bilet wizytowy, napisawszy mu, że panie Somowe stęskniły się za nim, on zaś jest niezadowolony z podtrzymywania przez przyjaciela angielskiego importu opjum.
Wieczorem podczas kolacji raz jeszcze omówił sprawy z Wali-chanem i Ti-Fong-Tajem.
Nazajutrz rano koleją odjechał do Kantonu. Poranek był prawdziwie jesienny. Mgła snuła się nad buremi polami; siekł deszcz; silne porywy wiatru szarpały konary drzew i strząsały z nich suche liście. Miotały się w powietrzu stada wron, walczących z wiatrem i kraczących trwożnie. W duszy Wagina panowała jednak pogodna cisza.