Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i szczęśliwy, walczy o kawałek chleba?! Nie! Tego być nie może! Nie chce pan przyjąć ode mnie czeku... z trudem, coprawda, ale zdolny jestem zrozumieć taką biblijność uczuć i czynów... Jednak... jakoś muszę się zrewanżować! W biurze tego pańskiego kompradora mówiono mi, że jest pan prawnikiem i byłym dyplomatą, władającym kilkoma językami. Czy to prawda?
— Biograficzne dane są tym razem ścisłe! — uśmiechnął się Wagin.
Hastings, jakgdyby ucieszony tem niezmiernie, porwał w objęcia Sergjusza i mówił dalej:
— Nie wątpi pan, że żywię dla niego jak najprzyjaźniejsze i najwdzięczniejsze uczucia? Więc pozwoli pan, że zwrócę się teraz do pana z pewną realną propozycją? Bank mój prowadzi rozległe operacje w różnych częściach świata, muszę więc mieć liczny zespół pracowników, szczególnie troskliwie dobieranych. Jakiemżeż prawdziwie przyjacielskiem zaufaniem obdarzyłby i zaszczycił mnie pan, mr. Wagin, gdyby zechciał przyjąć w banku „Fred Hastings and Bros“ odpowiednie dla siebie i, zapewniam pana, poważne stanowisko! Czekać ono będzie na pana w każdej chwili. Z naszych rozmów pod pokładem „Czangszy“, gdzie ukrywaliście mnie na Jangtse, wyrobiłem sobie, jak widzę teraz, zupełnie trafne o panu mniemanie i, przyznam się, że, mimo wszystko, miałem pewną obawę, że odmówi mi pan przyjęcia czeku. Ale ta nowa propozycja — to co innego! Robi ją panu oddany przyjaciel, my dear, zupełnie oddany!...
Wagin gorąco dziękował Hastingsowi, a potem obszernie opowiadał mu, że nie mógłby natychmiast